Nostalgicznie – Mount & Blade
Jako zwolennik gier starych i teorii, że gry starsze miały (i mają) coś, co utrzymuje człowieka przy nich dłużej niż dzisiejsze gry AAA, uznałem, iż warto by było poświęcić parę słów na taki sentymentalny powrót do tytułów niegdyś zapewniających setki godzin rozrywki i do tej pory wzbudzają miłe wspomnienia – choć ponowne odpalenie gry raczej nie poskutkuje tymi samymi emocjami co niegdyś: przestarzała grafika, oklepane rozwiązania, i tak dalej, i tak dalej. Stąd pomysł na serię "Nostalgicznie", czyli wywodów o grach wiekowych, jak to fajnie było gdy figurowały na dysku i wpłynęły na dzisiejszych nas.
Jako pierwszą grę, którą można by było serię otworzyć, wybrałem pierwszego Mount & Blade’a, którego swoją drogą można było zakupić na Humble Bundle dosyć niedawno za grosze. Odpaliłem go parę tygodni temu i mimo odrazy do grafiki, będącej nawet na tamte czasy niezbyt na topie, cały czas męczę tę samą postać którą stworzyłem na początku. Pomyśleć, że w czasie premiery ponad rok działałem na tym samym sejwie, dzień w dzień, bo się chciało.
Mount and Blade to debiut studia TaleWords wypuszczony na świat w 2005 roku, do Polski trafił dopiero trzy lata później. Jest on średniowiecznym sandboksem – tak naprawdę nie mamy podanego konkretnego celu gry. Podczas tworzenia postaci krótko nakreślamy jej historię wpływając na współczynniki, potem modyfikujemy wygląd i rozdajemy punkty atrybutów by pojawić się gdzieś w Calradii, krainie, gdzie o panowanie nad nią biją się cztery rody. Od nas zależy czy staniemy po którejś stronie konfiktu, czy może sami rozpoczniemy rebelię i powstaniemy jako piąte państewko.
Tytuł nie prowadzi gracza za rączkę i jest konsekwentny w działaniach – jeśli gracz zginie, koniec gry i wczytywanie sejwa. Dookoła pałętają się grupy bandytów, uzbrojenie jest dosyć drogie, tak samo jak utrzymanie drużyny którą trzeba dokarmiać i płacić jej żołd. Dodatkowo w celu zyskania reputacji u lordów, trzeba wykonywać dla nich zadanie które stają się z czasem coraz trudniejsze, choćby schwytanie lorda przeciwnej frakcji.
Nie robimy tego jednak w pojedynkę, bowiem dysponujemy wspomnianą drużyną, którą najpierw trzeba sobie zakupić za denary. Od współczynnika przywództwa zależy ilu ich możemy mieć pod komendą, a maksymalna ilość obraca się wokół 140 wojskowych. To jest przynajmniej połowa tego ile może ze sobą ciągnąć komputerowy władca. Poza zwykłymi wojskowymi mamy podróżników których po włączeniu do świty można levelować, zmieniać uzbrojenie, rozmawiać… Kwestię sporną co do ich przydatności stanowią kłótnie między nimi – każdy ma do każdego pretensje, a brak reakcji ze strony gracza doprowadzi do odejścia każdego z nich. Przez to właśnie nie jest możliwym posiadania wszystkich, "imiennych" enpeców.
Jak wspominałem, graficznie jest słabo, i słabo było już te sześć lat temu, nawet nowe paczki tekstur nie pomagają. Jeśli jednak należysz do paru procent graczy (bla, bla, bla…), któremu bardziej zależy na doświadczeniu umysłowym niż wzrokowym, nie odradzam odpalenia tej gry ponownie. Gwarantuje wiele godzin zabawy, nie tylko przez wielkość, ale i tempo rozgrywki przedstawione dosyć realistycznie.